13 grudnia miałem 11 lat. I pamiętam ten dzień.
O tym, że "nie było Teleranka" dowiedziałem się dużo później. A to dlatego, że poszliśmy z wujkiem do klubu filatelistycznego. Wprawdzie radio coś tam głupawo zawodziło jakimś Chopinem, ale nikt się tym specjalnie nie przejął, a skoro dzieciaka nie ma, to po co włączać telewizor.
Klub miał siedzibę w budynku Poczty Głównej w Gdyni, szliśmy piechotką przez całe miasto. Głupia sprawa: w bramie budynku Poczty stoi żołnierz i domaga się okazania przepustek. No ale skąd tu mieć jakieś przepustki, skoro my tylko znaczki pocztowe chcemy pooglądać, wymienić lub zakupić i nikt nigdy nie wystawiał, ani nie sprawdzał z tego tytułu żandych przepustek. A żołnierz (taki zwykły, prosty żołnierz z poboru) do nas bardzo grzecznie, że w tej sytuacji, niestety, ale nie może nas wpuścić.
Po powrocie do domu już mogliśmy z telewizji się dowiedzieć, że pewien mąż stanu przeprowadził wojskowy zamach stanu, bo to jest mniejsze zło.
Ojciec już wtedy był na terenie Stoczni im. Komuny Paryskiej i nikt nie wiedział, co będzie dalej. A dalej było tak, że w Gdańsku stoczniowcy trochę powalczyli z ZOMO, zanim zostali spacyfikowani, a w Gdyni, zanim ZOMO się na dobre zebrało, to z całej prężnej załogi zdążyło się wysączyć pod dowolnym pretekstem, jakieś 90% składu. Mój ojciec, zaprawiony w robotniczych wystąpieniech od 1970 roku, pozostał wśród tej garstki, która postanowiła, że tak łatwo nikt jej ze stoczni nie wyprosi.
Ostatecznie, wieczorem, po dramatycznych pertraktacjach, na teren zakładu weszło Wojsko, a nie Milicja, co z trudem można było uznać za rozwiązanie honorowe dla obu stron. Stoczniowcy podpisali coś, co dziś niektórzy łowcy czarownic określają mianem lojalki. A w stoczni wkrótce zniszczeniu uległa niemal cała sieć rurociągowa, bo na przymusowy urlop wysłano pełny stan załogi, wraz z służbami dozoru technicznego. Mróz był i woda w rurach była, a nie było komu o to zadbać.
A o 20:30 telewizja wyemitowała film "Jarzębina czerwona".
Nie zamierzam w tym dniu palić żadnych świec. Tym bardziej nie wezmę udziału w hucpie, organizowanej przez Śpiącego - Do - Południa. Nie będę tupał nad grobem autora stanu wojennego, ani lansował się kosztem ofiar tego tragicznego aktu.
Dla mnie 13 grudnia, to dzień zadumy.
I jeszcze coś:
Rok temu o tej porze, w Kijowie, Ukraińcy broniący Euromajdanu, wygrali pierwszą krwawą bitwę o suwerenność swojego państwa.
Komentarze