Pierwsze 20 minut i ostatnie 20 minut da się oglądać.
W Polsce gdy już powstaje film o wojsku, lub o jakiejś bitwie, to koniecznie musi pokazać dosłownie wszystko. Żargon wojskowy, rodzinne problemy żołnierzy, koszarową specyfikę, bezduszność aparatu biurokratycznego, braki w sprzęcie i - rzecz jasna - przekorny sentyment do czasów Układu Warszawskiego. Bardzo mało miejsca pozostaje na samą bitwę.
W efekcie mamy gniota, który laikom wypaczy obraz walk o City Hall, a żołnierzom da temat do wspomnień, sprostowań i utyskiwań przy flaszce.
Na filmie nie zobaczymy ani tych nieprzeliczonych mas, które atakowały polsko - bułgarską pozycję. Ani wozów pancernych, którymi w rzeczywistości dysponowali obrońcy. Nie zobaczymy nawet... Bułgarów! Owszem, ich dowódca odgrywa kluczową rolę w jednym z wątków, a kilka bułgarskich mundurów miga chwilami w ogólnym zamieszaniu.
Więcej filmów! A wtedy powstanie w końcu obraz, zasługujący na uwagę, a nie polska drewniana wersja "Helikoptera w ogniu".