Robert Szmarowski Robert Szmarowski
2039
BLOG

Macie prawo zachować milczenie

Robert Szmarowski Robert Szmarowski Polityka Obserwuj notkę 2

17 marca 2016 roku Sejm odrzucił wniosek o odwołanie Mariusza Błaszczaka ze stanowiska ministra spraw wewnętrznych i administracji. O wotum nieufności wnioskowali przedstawiciele opozycji, a sprawstwo kierownicze przypadło posłom Platformy Obywatelskiej.

W uzasadnieniu postulatu dymisji podano kilkanaście argumentów. Najsilniej zaakcentowano powołanie na stanowisko komendanta głównego Policji inspektora Zbigniewa Maja, który po dwóch miesiącach zwolnił posadę, bo okazało się, że znalazł się na celowniku polskiego wymiaru sprawiedliwości. Krytyce poddano sam fakt tej nominacji, jak również sposób sprawowania funkcji przez insp. Maja. Obciążono ministra odpowiedzialnością za to, że wnioskował o nominację dla funkcjonariusza, którego niedostatecznie prześwietlono. A Maja skrytykowano za tempo, z jakim zabrał się do porządków kadrowych w podległej formacji. W kilka tygodni wymiótł większość komendantów wojewódzkich, ich zastępców i sporo kadry niższego szczebla. Wyśmiano medialną akcję prezentacji gabinetu komendanta głównego, drwiąc z porównań do Bizancjum.

Wniosek opozycji upadł. Przyczyną była przede wszystkim sejmowa arytmetyka, nie dająca szans powodzenia tego typu inicjatywom. Argumenty wnioskodawców były ważne jedynie dla nich samych, a kontrargumenty rządzących w oczywisty sposób nie mogły przekonać oponentów. Wniosek upadł i jest po sprawie, ale niesmak pozostał i pozostały pewne kwestie, w których wnioskodawcy z Platformy Obywatelskiej nie otrzymali stosownej riposty.

Podobno stan, w którym formacja od miesiąca nie ma dowódcy, jest skandalem, a w ogóle, miesiąc to jest rekord, jeśli chodzi o wakat na takim stanowisku. Warto przypomnieć, że w 2007 roku, po objęciu władzy, Platforma Obywatelska odwołała szefa Straży Granicznej, a nowy komendant główny objął stanowisko dopiero po dwóch miesiącach. Został nim major Leszek Elas, ten od „szafy Lesiaka”.

Szef Policji, natychmiast po tym, gdy okazało się, że ma jakieś zadawnione sprawy, których nagłośnienie utrudni mu piastowanie stanowiska, złożył rezygnację. Niezwłocznie ją uwzględniono i formacja zachowała czystą kartę, a insp. Maj o swoje dobre imię będzie walczył w trybie indywidualnym, a nie jako osoba funkcyjna. Rzecz miała miejsce grubo przed miesiącem, ale dla opozycji czas jakby stanął w miejscu. A cóż lepszego mógł zrobić minister, gdy dowiedział się, że jego podwładny ma w życiorysie białe plamy. Reakcja była natychmiastowa. Przypomnijmy sobie, że poprzednia ekipa z mafijną determinacją trzymała na urzędzie takich tuzów transparentności, jak Bartłomiej Sienkiewicz i Marek Działoszyński. Pierwszy dał się podsłuchać, gdy knajackim językiem ustalał z szefem banku ustanowienie nowego ładu w Polsce, a drugi z rozmachem inwestował policyjne pieniądze we własny aparat komfortu i przepychu.

Sprawdzenie Zbigniewa Maja okazało się niepełne. Ale jego niejasna przeszłość znalazła się na tapecie wymiaru sprawiedliwości na długo przed zmianą władzy. Poprzedni rządzący, w tym minister Teresa Piotrowska, ta katechetka od bezgłowych samolotów, nie mieli żadnych wątpliwości przy mianowaniu Maja na stanowisko zastępcy komendanta wojewódzkiego w Gdańsku. To obłudne, gdy zarzuca się komuś, że nie dotarł do informacji, które się samemu zignorowało, lub przegapiło.

Zbigniew Maj zaczął robić porządek w formacji, która w ostatnich dziesięciu latach zamieniła się w spróchniałą ruinę, gdzie grzyb zamalowywano złotą farbą. Wybryki Marka Działoszyńskiego określano jako bizantyjski rozmach. Ale to nie jest dobra metafora. To był raczej rozmach etiopski, a Działoszyński, niczym Hajle Selasje, ogołocił swe cesarstwo, by z przepychem urządzić własny pałac i otoczyć się legionem gwardzistów. Potężną kasę wydano na nowe logo Policji, a jej zasięg terytorialny dosłownie zrolowano. Z 800 komisariatów została połowa. Grube miliony przepadły, gdy za ich zagospodarowane wzięli się cwaniacy z Centrum Usług Logistycznych. Funkcjonariusze liniowi pracowali w grzybie, ciasnocie, wystawieni na pośmiewisko mediów i podwórkowych szumowin, ale ich szef powołał sobie adiutanta i wyremontował gabinet za kwotę, wystarczającą, aby postawić od zera wypasiony komisariat. A co Działoszyński robił z szefami garnizonów? Zwalniał ich, tak jak Maj? O nie, on ich rotował. Nieustannie. Z Małopolski na Pomorze, ze Śląska na Mazury. A pieniądze? Przecież ci funkcjonariusze byli przenoszeni w trybie oddelegowania, więc przysługiwały im diety, zwrot pieniędzy za przejazdy do domu i bezpłatne zakwaterowanie. Same diety, to około tysiąca złotych miesięcznie. Co na to Działoszyński? Beztrosko twierdził, że w skali budżetu takiej dużej formacji to nie są zauważalne koszty. Im więcej ci dano, tym więcej trwonisz. Działoszyński imponował światowym obyciem, szkoda tylko, że bawił się za pieniądze podatnika, kosztem podwładnych w terenie.

Zbigniew Maj błyskawicznie wprowadził zmiany kadrowe. Rozgniewał tym mafię, na dobre zakorzenioną w tkance Policji, szczególnie zaś w jej Biurze Spraw Wewnętrznych. To stamtąd wzięto Działoszyńskiego, który szybko robił karierę, niszcząc funkcjonariuszy, aby ładnie wypaść w statystykach zwalczania wroga wewnętrznego. Zaatakowane, imperium podjęło kontratak i nagle okazało się, że Maj kilkanaście lat temu wziął od swojego informatora pięć butelek wódki. Kto chce, niech wierzy. Fakt faktem, że mafia to starcie wygrała.

Według wnioskodawców dymisji ministra Błaszczaka, w Policji panuje chaos, bo na wysokich stanowiskach znaleźli się ludzie nowi, z krótkim stażem dowódczym, a z posad usunięto wyśmienitych doświadczonych fachowców. Gdy słucha się tych wyrazów troski, trudno nie wybuchnąć pustym śmiechem. Z posad usunięto tłuste koty, opasłe w układach i układzikach, gotowe posunąć się do najgorszych podłości, byle tylko zachować względy rządzących. Policjanci w terenie nie mogą liczyć na wsparcie ze strony dowódców, gdy stają do konfrontacji z uliczną żulią, gimnazjalnymi bandytami i rozhisteryzowanymi pańciami, oskarżającymi ich o nadużycie uprawnień. Policja nie staje w obronie swoich funkcjonariuszy, gdy co i rusz w internecie pojawiają się nagrania, gdzie policjanci pokazywani są jako oprawcy. Sceny wyjęte z kontekstu, filmy zaczynające się nie w chwili popełnienia czynu, lecz w chwili interwencji, zdziczały tłum, lżący funkcjonariuszy. Gdzie w takich razach byli owi doświadczeni fachowcy, rządzący wojewódzkimi strukturami Policji?

Zmiany w przepisach dotyczących formacji mundurowych, wprowadzone przez rząd Platformy Obywatelskiej, doprowadziły do upodlenia zarówno samych formacji, jak i ludzi, którzy pełnią w nich służbę. Kryteria nabywania uprawnień emerytalnych zmieniono, wbijając społeczeństwu zafałszowany obraz służb. Prorządowe media rozpętały kampanię nienawiści przeciwko funkcjonariuszom i żołnierzom. Niemal każdy usłyszał lub przeczytał, że mundurowi to lenie, którzy masowo odchodzą na emeryturę po piętnastu latach służby, a potem żyją w luksusach na koszt podatnika, jako trzydziestopięcioletnie nieroby. Tymczasem wysługa piętnastoletnia uprawniała nie do pełnego świadczenia, ale do minimalnego, wynoszącego dwie piąte pensji. A korzystało z tego uprawnienia pięć tysięcy osób, czyli dwa procent ćwierćmilionowego środowiska. Natomiast trzydziestopięcioletnich emerytów rocznie było stu. 100. Ale o tym media nie informowały, a rząd brnął w haniebne kłamstwa.

Potem przyszła kolej na mundurowe zwolnienia lekarskie. Znowu społeczeństwo dowiedziało się, że mundurowi to leserzy, którzy tylko patrzą, jak czmychnąć na lewe zwolnienie, by wymigać się od roboty. Stanu faktycznego nikt nie sprawdził. Rząd nie przedłożył dosłownie żadnych danych, które mogłyby zobrazować lansowaną tezę. Ale społeczeństwu ten populistyczny spektakl się spodobał, bo nic tak nie cieszy upodlonego, jak upodlenie innych. To, że w sferze cywilnej obniżona odpłatność za chorobowe mało kogo powstrzymuje przed nieczystymi zagraniami, rządzący kompletnie przemilczeli, pomimo, że akurat tutaj istnieje pokaźny zasób danych, gromadzonych i publikowanych przez Zakład Ubezpieczeń Społecznych. Nikogo także nie obchodziło, że służba różni się od pracy, bo żołnierz i funkcjonariusz wykonuje swe powinności nawet z narażeniem życia, a cywila chronią przepisy bezpieczeństwa i higieny pracy. Mundurowych zrównano z cywilami w taki sposób, że jedni i drudzy dostają za chorobowe cztery piąte uposażenia, ale cywilom płaci się za nadgodziny i pracę w święta, a mundurowym nie.

W efekcie ludzie zaczęli masowo opuszczać szeregi. Powstała luka pokoleniowa i obecnie policjant z pięcioletnim stażem uchodzi w swej jednostce za „starego”. A młodzi nie garną się do munduru. Entuzjazm rządzących okazał się mydlaną bańką. Było duże zainteresowanie służbą w latach 2012 – 14, ale w końcu wieści się rozeszły i formacje mundurowe okazały się mało atrakcyjne, jako pracodawca. I teraz ci ludzie, którzy do tego stanu doprowadzili, mają czelność wrzeszczeć, że w Policji panuje chaos, bo od stołka odspawano jakiegoś ich pupilka. Macie prawo zachować milczenie. Ale znowu przeoczyliście okazję, aby się nie odzywać. Przez osiem lat metodycznie niszczyliście służby mundurowe, niwecząc wysiłek funkcjonariuszy i żołnierzy, i trwoniąc na potęgę publiczne pieniądze. Nie odzywajcie się już, bo każde wasze słowo w obronie policjantów, to haniebna drwina wyciekająca z ust szubrawca.


Jak Platforma Obywatelska rozwaliła służby mundurowe:

MSW - prawda, która kłamie

Mundurowi kułacy mówią DOŚĆ

Analiza - nasi zdrowi dziennikarze

Bidet sułtana


 

Zobacz galerię zdjęć:

Kontynuację bloga znajdziecie Państwo pod tym adresem: http://szmarowski.salon24.pl

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Polityka