Pomysł przywrócenia karty rowerowej wzbudził gromki śmiech u wielu odbiorców. Nie wiem czemu. Czy dlatego, że ten dokument ma zabawną nazwę? A może dlatego, że kojarzy się z epoką PRL-u? "Żyć na kartę rowerową", mawiano wtedy, dla określenia czegoś, co dziś nazywamy związkami partnerskimi.
Ale warto w jakiś sposób przygotowywać ludzi do uczestnictwa w ruchu drogowym. Czy zajechał wam kiedyś drogę rowerzysta? Mignął wam przed oczami przez przejście dla pieszych, prosząc się o śmierć? A może kiedyś dwaj jednośladowi geniusze jechali przed wami w tak zwanym szyku towarzyskim, lewym pasem? A kiedy ostatnio widzieliście prawidłowe sygnalizowanie przez rowerzystów zamiaru skrętu lub zmiany pasa?
Podobnie jest w przypadku motocykli i skuterów. Na motocykl wymagane jest prawo jazdy, a na skuter wymagany jest skuter. Sprawę dodatkowo komplikują przepisy, które pozwalają, aby rowerzysta przemieszczał się nocą w czarnym kamuflażu, na swej Niedościgłej Bestii, wyposażonej w system stealth.
Ci, którzy śmieją się z pomysłu wprowadzenia weryfikowalnych uprawnień rowerzystów do udziału w ruchu drogowym, z pewnością siebie samych uważają za mistrzów techniki kolarskiej. Problem stanowi jednak ta jednośladowa "masa krytyczna", której bardzo daleko do mistrzostwa, ale za to bliziutko do szpitala, lub na cmentarz.