23 czerwca 2016 roku w demokratycznej procedurze Brytyjczycy zadecydowali, że ślimak jednak nie jest rybą.
Konsekwencją brytyjskiego referendum będzie najpewniej wyjście Wielkiej Brytanii ze struktur Unii Europejskiej. Potomkowie Nelsona, Wellingtona i Churchilla powiedzieli wreszcie DOŚĆ. Nie tylko oni mają już powyżej uszu tego rozpasania unijnych elit, bezczelnych biurokratów i szarżujących odmieńców, domagających się poszanowania dla sześćdziesięciu płci. Ale tylko Brytyjczycy mieli okazję zabrać w tych sprawach wiążący głos.
Nie przeraziła ich wizja gospodarczego Armagedonu. Nie dali się zaszantażować emocjonalnie. Organizacja, w której powołaniu uczestniczyli, przestała spełniać ich elementarne oczekiwania, a na apele o poprawę pozostawała głucha. Krzywizna banana, polski faszyzm i transseksualne rozterki lewackich przebierańców miały stanowić zasłonę dymną, umożliwiającą europejskim bonzom trwanie w złotym pałacu. Bez kontroli, bez odpowiedzialności. Bez limitu wydatków. Za to z obłędem w oczach i z narastającym szaleństwem decyzyjnym.
Pierwszym unijnym następstwem brytyjskiego referendum powinien być polityczny lincz na Tusku, Junckerze, Timmermansie, Schulzu, Merkel, Hollande i Mogherini. Należy pogonić to tałatajstwo i podjąć próbę odbudowy tego, co zrujnowali. Albo pójść w ślady Brytyjczyków, a potem skoncentrować się na współpracy regionalnej w ramach takich organizmów, jak Grupa Wyszehradzka, czy Międzymorze.