Robert Szmarowski Robert Szmarowski
340
BLOG

Zapomniany bój

Robert Szmarowski Robert Szmarowski Historia Obserwuj temat Obserwuj notkę 4

mgr Bohdan Lędźwiak

opiekun Koła Naukowego Młodych

Powiatowy Dom Kultury

w Dąbrowie

 

ZAPOMNIANY BÓJ.

Z DZIEJÓW ZMAGAŃ O POLSKOŚĆ POGRANICZA

NA PRZYKŁADZIE DZIAŁAŃ 12 BAONU POMOCN.

D-CY REJ. II (WO)

 

 

      W licznych materiałach, które w ostatnim dwudziestoleciu poświęcono polskiemu czynowi zbrojnemu, nie znajdziemy niestety opisu tej bitwy. Jej skala, mierzona liczbą uczestników, ilością zużytej amunicji, czy też zasięgiem terytorialnym, upoważnia do zaklasyfikowania jej co najwyżej jako potyczki. Jednak, gdy weźmiemy pod uwagę, jak doniosłe mogłyby być następstwa starcia, gdyby tylko pozwoliły na to okoliczności, zrozumiemy jak wielki szacunek należy się tym, którzy nie szczędzili trudu w zmaganiach o polskość pogranicza.

Zapomniany bój

Fot. 1) Samochód pancerny.

      U zarania odnowionego bytu państwa polskiego, gdy nie wszędzie jeszcze opadł pył bitewny, władze wydały szereg przepisów, ustanawiających liczne instytucje, w tym również te, których funkcjonowanie miało bezpośredni wpływ na życie ludności terenów przygranicznych. W tym trudnym dla młodego państwa okresie rozważano wiele wariantów logistycznych zaopatrywania oddziałów stacjonujących w rejonie przewidywanych przyszłych walk granicznych. Koncepcje organizacyjne ulegały częstym modyfikacjom i korektom, aż wreszcie na kilkanaście godzin przed świtem drugiego kwietnia 1922 roku, a był to już najwyższy czas, zważywszy na pilność prac koniecznych do przeprowadzenia w trudnym, często bezdrożnym i piaszczystym terenie, weszła w życie decyzja nr P/A-1922-0401-Jawn., na mocy której powołano do życia Gospodarstwo Pomocnicze Zapasowej Jednostki 12 Baonu Pomocn. D-cy Rejonu II (Wo), z siedzibą w Warchołach – Wybudowaniu.

Zapomniany bój

Fot. 2) W starciu ze słabo uzbrojonym przeciwnikiem te czołgi stanowiły skuteczny oręż. Niestety dowódca odcinka nie dysponował ani jedną taką maszyną.

      Doniosłość tej decyzji oddaje fragment artykułu, zamieszczonego ówcześnie na łamach lokalnego „Kuryera Nadtrzeńskiego”. Autor, publikujący pod pseudonimem Lij, tak opisuje podniosły i entuzjastyczny nastrój, jaki zapanował w tych dniach wśród lokalnej społeczności (pisownia, jak w oryginale):

(...) i Wszechmogący przychylił życzliwego spojrzenia na padół ten, któremu nieobca noga najeźdźcy, a i pośród kniei znajdzie jeszcze niejedno na sztorc ukute, zębem czasu i rdzą strawione ostrze, które miast w czas pokoju dobrobyt ludu tego spokojnego pomnażać, innej przecie kośbie służyć miało, gdy zsiepaczem bezdusznym przyszło w potrzebie zmagać się i po lasach kryć. Aż kiedy blask swobody zajaśniał nad sztandarem Naczelnika, który Mocą Opatrzności w tę ziemię roty wyzwoleńcze przywiódł i (...) szaniec przeciw zakusom dawnych ciemiężców usypawszy, nowe ufundował w służbie dla Ojczyzny liczne projekta, tedy radość nasza tym większa, iże dla ludu tego nie tylko pokój, ale i z biegiem lat jaki taki dostatek, a pomyślność upatrywać, czegoż’li nieodmówim w pomocy podwodę albo furaż dostawiając (...), jako to skromnie, atoli serdecznie odwdzięczyć się chcemy obrońcom siedziby i ojcowizny naszej. Pomni doniosłych dziedzictw, krwią zroszonych obficie, w podzięce łączym się i zanosim vota na intencję W. Sz. P. Naczelnika i Władz Rej. (...).[1]

Walka w obronie granic odrodzonej ojczyzny zjednoczyła wszystkie warstwy społeczeństwa

Fot. 3) Walka w obronie granic odrodzonej Ojczyzny zjednoczyła wszystkie warstwy społeczeństwa

      Czym dla lokalnej ludności było powołanie tak znaczącego organizmu, nie trzeba chyba wyjaśniać. Bezpieczeństwo (przecież po lasach kryły się jeszcze niedobitki samozwańczych watażków, którym nie w smak była stabilizacja na tych tradycyjnie wojennych terenach), silny ośrodek oddziaływania państwowego, zamówienia dla lokalnego rzemiosła i chłopstwa, z trudem odbudowującego zrujnowaną gospodarkę rolną, to tylko niektóre z dobrodziejstw związanych z obecnością w rejonie Wierchnic gospodarstwa pomocniczego.

      Entuzjazm pierwszych dni istnienia, to nic, że głównie na papierze, nowej placówki, szybko ustąpił miejsca szarej, nużącej prozie zmagań z przeciwnościami losu, z mizerią funduszy, które czynniki centralne gotowe były wyasygnować dla zabezpieczenia jej bytu, a także – co tu kryć – z przejawami złej woli niektórych grup ludności, krzywym okiem spoglądających na umacnianie się „żywiołu polskiego”, traktującego bynajmniej nie w kategoriach sezonowych swoją świeżo odzyskaną podmiotowość. Dowódca jednostki, por. Stefan Łżeróg – Dobieński, oficer młody, ale o prawym i nieustępliwym charakterze, tak pod koniec pierwszego miesiąca raportował do centrali o co rusz wyrastających przeszkodach organizacyjnych i kwaterunkowych:

(...) w budynkach mieszkalnych, co szumnie tak zwane, tylko uśmiechy bezsilne moich żołnierzy wzbudzają, przez swą mizerną kondycję, niejednokroć bliską groźby zawalenia i tylko sercem ofiarnem wojska doprowadzane co dzień niemal do jakiej takiej użyteczności. Kocy jak na lekarstwo, szczęściem chłop wdzięczny okoliczny, chętnie choć w ilości przecie lichej, dostawia a to słomy, a to produktu wszelkiego, sadzonek, inszych płodów i żywego inwentarza, ile ubóstwo roli wyniszczonej dozwala uszczuplić własnem potrzebom, co gołem okiem widać, pilnością nie ustępujące tut. Gosp. Braki we wszystkiem mniej lub więcej we znaki dające się, długo czekać na siebie nie każą na choróbstwa, w pierwszej mierze sycącego się słabością fizyczną i niedożywieniem. Nie dalej jak w dniu wczorajszym trzech żołnierzy, w tem podoficer sekcji obserwacyjnej, kpr. Mietkowiak Walenty, omdlało podczas apelu wieczornego i musi czas jakiś upłynąć, zanim da się ponownie uzup. tem osłabionem elementem plan służb. Opieka lekarska rzadka i opóźniona. W uprzejmości swej W. Sz. P. Dr. Skrabiniecki Melchior z kolonii Czyrhy co trzeci dzień zgląda do nas, co też nie łatwem jest, jako że stan dróg tut. wręcz opłakany, a nie tylko człowiek, ale i zwierz pociągowy ciężko znosi warunki wytężonej tej i bez końca wydającej się mitręgi. Aktów wrogości ze strony elementu niechętnego jawnych nie odnotowuje się póki co, ale wykluczyć ich w przyszłości nie można, zatem ile mogę zapasów nie nadszarpnąć, staram się, a żołnierz – świadom (...) dzielnie biedę swę ukrywa, raźnie wspierając dobrem słowem i czem kto ma do podzielenia się jeden z drugim (...).[2]

Zapomniany bój

Fot. 4) W godzinie próby sekcja kaprala Mietkowiaka stanęła na wysokości zadania.

      Jak widzimy, nie od razu Kraków zbudowano i nie tylko działania zbrojne angażowały żołnierzy do granic możliwości fizycznych i duchowych. Z biegiem czasu sytuacja aprowizacyjna ustabilizowała się, zorganizowano transport i opiekę medyczną. Nie zabrakło też opieki duszpasterskiej. Z wielkim zaangażowaniem sprawował ją dawny kapelan Błękitnej Armii, ks. por. Alojzy Widła, który na wieść o powołaniu gospodarstwa w Warchołach wyjednał u swego przełożonego zgodę na wyjazd do wysuniętej placówki. Ksiądz Widła wypełnił swą posługę do końca. To dzięki niemu w kluczowym momencie żołnierze rannego porucznika Dobieńskiego poderwali się do kontrataku i wyparli napastników poza obręb zabudowań. Ks. Widła otrzymał wtedy śmiertelny postrzał w prawe płuco. Obok sfery duchowej, niezwykle ważne było zaopatrzenie w środki bojowe, bez których obrona powierzonego odcinka byłaby niemożliwa. Rozkazy z dowództwa Rejonu II obligowały por. Dobieńskiego do zorganizowania systemu obrony, zdolnego do utrzymania pozycji przez siedem godzin. Tyle bowiem czasu potrzebował odwodowy szwadron, którym dowodził zagończyk z Galicji, rotm. Andrzej Kovács, na dotarcie w zagrożony rejon, od chwili otrzymania meldunku radiowego. Jak się potem okazało, żadna iskrówka o napaści nie została przez obrońców nadana. Czy to na skutek awarii technicznej, czy może z braku radiostacji, a może z powodu złych warunków atmosferycznych – dostępne źródła nie dają jednoznacznej odpowiedzi. Dość powiedzieć, że gdy przyszło do konfrontacji z żądnym krwi przeciwnikiem, jedyna kawaleria, jaką dysponował por. Dobieński składała się z pięciu ochotników z pobliskich osad, dosiadających własnych koni, którzy bohatersko pełnili służbę łącznikową. Osamotnieni obrońcy zużyli prawie całą dostępną amunicję. W krytycznej fazie bitwy, gdy nawet kancelista i kucharz znaleźli się na pierwszej linii, użyto niezamierzonego fortelu. Otóż szef kuchni, sierż. Jan Moszczuk, gdy okazało się, że nie ma już dla niego amunicji, w bezsilnej złości rzucił w stronę wrogich pozycji... trzymany w ręku ziemniak. Stało się to akurat w momencie, gdy napastnicy podrywali się do kolejnego szturmu. Ziemniak został przez nich wzięty za granat, więc na kilka chwil zalegli, co dało Polakom czas na przegrupowanie się wraz z rannymi.

Zapomniany bój

Fot. 5) Ks. Widła spełnił swą posługę do końca.

      Z kawalerią łączy historię gospodarstwa w Warchołach jeszcze jedno zdarzenie. Otóż napastnicy zamierzali opanować gospodarstwo bez walki, wykorzystując element zaskoczenia. Chcieli go osiągnąć przez wzniecenie pożaru w obrębie zabudowań i dokonanie napadu na naszych żołnierzy, zajętych gaszeniem ognia. Pożar rzeczywiście udało im się wzniecić. Przebrany za miejscowego chłopa podpalacz dostał się w pobliże stajni i zdołał podłożyć ogień, zanim dosięgły go kule wartowników. Jednak załoga nie dała się zaskoczyć i zdołała powstrzymać pierwszy impet natarcia, jednocześnie gasząc pożar. Wykazując się wręcz szaleńczą odwagą, strzelec Bartłomiej Kuzior wyprowadził trzy konie z płonącej stajni. Sam uległ przy tym dość poważnym poparzeniom, które na szczęście nie zrujnowały mu trwale zdrowia. Kawalerzyści, którzy przybyli do Warchołów już po bitwie, gdy dowiedzieli się o czynie strzelca Kuziora, ułożyli na jego cześć żurawiejkę[3]. Była ona śpiewana przy licznych okazjach, na równi z innymi, poświęconymi regularnym pułkom kawalerii, aż do reorganizacji w latach trzydziestych. Jej tekst, choć w swej wymowie ironiczny, jest wyrazem najgłębszego uznania ułanów dla męstwa bohaterskiego piechura i ich wdzięczności za uratowanie ukochanych przez nich zwierząt:

W ogień ruszy bez pośpiechu

Od Łżeroga koński piechur

Lance do boju, szable w dłoń

Bolszewika goń goń goń.

      Podstęp atakujących spalił na panewce i napad przerodził się w regularną bitwę. Linia obrony biegła wzdłuż strumyka Pławka i dalej skrajem lasu, w stronę leśniczówki Parciny. Por. Łżeróg – Dobieński trafnie przewidział główny kierunek natarcia, na styk pozycji sekcji obserwacyjnej i 2 plutonu inwentarzowego. Ze względu na ukształtowanie terenu pozycje te były wysunięte w stronę otwartego pola, pozornie dając największe szanse na przełamanie linii obrony. Jednak właśnie tam rozlokowano jedyny ciężki sprzęt, będący w dyspozycji obrońców. Były to dwa leciwe karabiny maszynowe systemu Bosinaux z 1894 roku. Sprzęt ten, łącznie 16 sztuk, dotarł do Polski wraz z ochotnikami z Armii Hallera i właściwie od razu został zmagazynowany w charakterze rezerwy mobilizacyjnej. Jednak w obliczu pilnych potrzeb wykorzystano go, aby doraźnie rozwiązać problem dozbrojenia nowo tworzonych placówek, do czasu poprawy zaopatrzenia w nowoczesną broń. Użycie tych karabinów przyniosło głównie skutek psychologiczny. Dowodzący sekcją ciężką plut. Grzegorz Macica rozkazał otwarcie ognia do nieprzyjaciela dopiero w ostatniej chwili, gdy atakujący zbliżyli się do polskich pozycji dosłownie na odległość kilkunastu metrów. Zaskoczeni napastnicy uciekli w popłochu, nie podejmując już prób zdobycia wysuniętego punktu obrony i rozdzielając swe siły na całą długość linii frontu. W powstałym zamieszaniu dwaj lesocze (takim mianem miejscowa ludność określała członków leśnych „partii”) odłączyli się od swego ugrupowania i z okrzykiem „nie strzelać!” podczołgali się w stronę polskich stanowisk. Byli to miejscowi chłopcy, którzy zaginęli bez śladu rok wcześniej i już zostali opłakani przez swe rodziny jako zmarli. Okazało się, że uprowadzili ich lesocze i siłą wcielili do swego oddziału. Por. Dobieński niezwłocznie ich przesłuchał, uzyskując cenne informacje na temat składu i uzbrojenia wrogiej jednostki. Niestety nie zachowały się dokumenty zawierające szczegóły relacji uwolnionych chłopców. Wiadomo tylko, że dowódca nazywał się Baade i kazał się tytułować „Der Hauptmann”, kapitan, choć w rzeczywistości był zaledwie kapralem, który zdezerterował z szeregów wycofującego się Osten-Schutzu, jeszcze w roku 1918. Po klęsce pod Warchołami Baade wraz z niedobitkami swego oddziału ukrywał się jeszcze przez pewien czas w okolicznych borach. Potem widziano go podobno na południu, być może próbował przedostać się do Rumunii, by tam, w trudnodostępnych rejonach górskich wieść żywot rozbójnika. W każdym razie nigdy już nie pojawił się na polskim pograniczu.

Zapomniany bój

Fot. 6) Po bitwie.

      Z zachowanych relacji wynika, że około godziny siedemnastej wynik starcia był już rozstrzygnięty. Na przedpolu zalegały ciała zabitych napastników (łącznie naliczono ich 18), walał się porzucony ekwipunek, zaś niebo spowijał dym dopalających się stogów siana. Po stronie polskiej było trzech poległych, w tym bohaterski kapelan, ks. Widła i 7 rannych, w tej liczbie strzelec Kuzior. Poniesione straty osłabiły w pewnym stopniu możliwości bojowe obsady gospodarstwa pomocniczego, jednak por. Dobieński zdołał utrzymać system obrony do czasu przybycia szwadronu odwodowego. W następnych dniach zagrożenia ze strony lesoczy już nie było, jednak na wszelki wypadek szwadron stacjonował w zabudowaniach placówki jeszcze przez pewien czas. Uczestnicy walk otrzymali odznaczenia bojowe, w tym, co ciekawe, Order Św. Bonarego, którym został uhonorowany dowódca polskiego oddziału. Było to urugwajskie odznaczenie wojskowe, wręczone przez attache wojskowego tego kraju, który dowiedział się o bitwie, wizytując dowództwo Rejonu II. Wprawdzie polegli żołnierze nie doczekali się tak znamienitego upamiętnienia swego bohaterstwa, jak na przykład Orlęta Lwowskie, jednak ich odwaga i poświęcenie zasługują na głęboki szacunek potomnych, ponieważ tak właśnie, w ogniu walki, wykuwał się kształt polskich granic. Warto wiedzieć, że imię „Porucznika Łżeroga” nadano tuż przed wybuchem wojny Szkole Czeladniczej Rzemiósł w Kliszkach (pow. Budzynki).

Zapomniany bój

Fot. 7) Cmentarz Orląt we Lwowie

 

 

 

 

Artykuł ten dedykuję mojej Żonie, mgr Sabinie Przybyszewskiej - Lędźwiak,

w podzięce za wsparcie, którego udzielała mi

w trakcie opracowywania materiałów.

I cierpliwie czekała na mój powrót,

gdym wyjeżdżał w celu zgromadzenia dokumentacji.

Dziękuję Ci, Sabino.

Dąbrowa, w Październiku 2008 roku.

 

 


[1] „Kuryer Nadtrzeński”, nr 124/22, Arch. Akt b. Rej. Koźminy Bór (Wierchnice) – ISDN 2 098 41, W-wa

[2] „Zeszyty Historyczne Stow. Ziem Dawnych”, nr 7/91, M. Fikalski „Nabytki Izby Pamięci – korespondencja służbowa i urzędowa na terenie b. Rej. Koźminy – Bór”, Wrocław 1991

[3] Żurawiejka – żartobliwy dwuwiersz, układany dla poszczególnych pułków kawalerii, oceniający w sposób przekorny ich dokonania.


Powyższy materiał jest fałszywką. Został sporządzony w 2008 roku, jako pomoc dydaktyczna do zajęć z zakresu demaskowania manipulacji.

Jeśli ktoś z szanownych czytelników czuje się oszukany, to bardzo proszę zajrzeć do poniższej lokalizacji i samemu ocenić wiarygodność omówionego w niej materiału:

Widziano także osła, którego mrówka niosła.


 

Zobacz galerię zdjęć:

Kontynuację bloga znajdziecie Państwo pod tym adresem: http://szmarowski.salon24.pl

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Kultura